"Ja muszę krzyczeć"

Z Wacławem Niżyńskim łączy go zbliżony wiek, miłość do baletu, konatkt z matką, wspólny lęk, który też czasmi odczuwa- sylwetka łódzkiego aktora KAMILA MAĆKOWIAKA, współrealizatora i odtwórcy roli legendarnego tancerza w monodramie "Niżyński"

Kamil Maćkowiak, jeden z najzdolniejszych młodych aktorów w polsce, znów zachwycił łódzką publiczność. Tym razem wcielił się w postać słynnego tancerza Wacława Niżyńskiego. Zarówno monodram, jak i wybitna kreacja aktora, są wydarzeniami artystycznymi nie tylko w Łodzi.
Jest nie tylko dyplomowanym aktorem (absolwent PWSFTviT w Łodzi, na koncie notuje 15 ról teatralnych i kilka telewizyjnych), ale również dyplomowanym tancerzem (absolwent Państwowej Szkoły Baletowej w Gdańsku). Dlatego do roli Niżyńskiego zdaje się być wprost wymarzony. Zresztą nie tylko gra i tańczy w tym wstrząsającym monodramie, który znakomicie, szalenie precyzyjnie, wyreżyserował Waldemar Zawodziński, ale jest także współautorem adaptacji, scenariusza, choreografem i pomysłodawcą opracowania muzycznego. Żaden łódzki aktor nie miał do tej pory możliwości tak pełnej wypowiedzi artystycznej i tak dużego wpływu na grany spektakl.

15 postaci scenicznych
Na scenie Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi zadebiutował wzruszającą rolą Sobstyla w poetyckim, wysmakowanym spektaklu "Zdziczenie obyczajów posmiertnych" (rolę przygotował w ciągu dwóch prób w nagłym zastępstwie, a był dopiero na drugim roku studiów). Na trzecim roku wspaniale zagrał Feliksa w "Samotnej drodze", młodego porucznika, który traci matkę i odkrywa, że jego ojciec tak naprawdę nim nie jest. Reżyser przedstawienia Bogdan Hussakowski nazwał go po premierze "szczerozłotym klejnotem". Jimi w głośnej sztuce "Miłość i gniew" to pierwsza naprawdę główna rola, w której nie schodzi ze sceny, zagrana na ogromnych emocjach. Brawurowo gra młodego, agresywnego, gniewnego buntownika, rozdartego pomiędzy własnymi aspiracjami a frustracją, która go dotyka. Rola była wielkim popisem, wówczas studenta IV roku aktorstwa, i dała mu wciąż rosnącą popularność wśród młodzieży, przychodzącej po kilka razy na ten spektakl, żeby jeszcze raz zobaczyć już nie tyle Jimiego, co Maćkowiaka. W "Intrydze i miłości" jest Ferdynandem, młodym majorem z dobrego domu o skomplikowanej relacji z ojcem i tragicznie zakochanym. W "Sprawcach" tkwi w przerażającym, neurotycznym świecie, gra złamanego, okrutnie molestowanego przez matkę chłopaka. W "Made in China" jest menelem z półświatka, który chce się wyrwać z gangsterskiego środowiska.
Gdy przeczytał "Dzienniki Niżyńskiego" był wstrząśnięty. Wrażliwość i choroba psychiczna ich bohatera tak bardzo go poraziła, że w ciągu tygodnia zrobił adaptację teatralną tej książki. Pomysłem zainteresował dyrektora artystycznego teatru oraz Instytut im. Adama Mickiewicza w Warszawie, który został współproducentem monodramu. Z Niżyńskim łączył go zbliżony wiek, miłość do baletu, kontakt z matką, wspólny lęk, który też czasami odczuwa. Dla niego tekst miał porażający ładunek autentyzmu, był jedynym w taki sposób pdanym zapisem choroby wybitnego artysty. Wiedział, że musi doprowdzić do jego realizacji. Dzisiaj wie, że przkroczył kompetencje aktora, bo robił przy nim wiele twórczych rzeczy. to on zaproponował projekcje multimedialne i opracowanie muzyczne.

Jeden wielki ból
Chciał zagrać jeden wielki ból, człowieka wręcz utkanego z bólu, o nieprawdopodobnie tragicznym życiu. W czasie pracy zastanawiał się czy geniusz stworzył chorobę, czy choroba geniusza? Niżyński był bierną osobowością podatną na manipulacje. dopiero w dziennikach mógł wylać całą swoją gorycz i żal na to, co spotkało go w życiu.Chorował na schizofrenię maniakalną, która później przeszła w stany katatoniczne (potrafił przez kilka, kilkanaście dni tkwić nieruchomo i patrzeć tępo przed siebie). W spektaklu obserwujemy tylko 6 tygodni wyrwanych z jego życia, a w szpitalach psychiatrycznych spędził 30 lat! W mistrzowski, bardzo dojrzały i szczery aż do bólu sposób aktor pokazuje gaśnięcie człowieka, który kiedyś był ikoną baletu, nazywany Bogiem tańca.

Kulisy pracy
Z reżyserem monodramu Waldemarem Zawodzińskim odbył wielogodzinne spotkania, na których zaznaczały się różne punkty widzenia, powstawały skróty i zmiany. Ostatnia wersja "Niżyńskiego" pojawiła się na dwa tygodnie przed premierą. Obaj byli współpartnerami w budowaniu tego spektaklu, ale to reżyser patrzący na całość z boku, spinał finalnie ten spektakl i sam stworzył scenografię. Były pewne różnice w pomysłach, pewne spięcia, które okazały się korzystne dla tego przedsięwzięcia. Spektakl rodził się we wzajemnych kompromisach i twórczych konfliktach. Prawdziwych prób było mniej niż do każdej innej sztuki i w sumie powstał w ciągu 7 tygodni. Sam zrobił dla siebie choreografię. Interesuje go coraz więcej rzeczy i chciałby wyjść poza aktorstwo. Marzy o własnym miejscu, w którym sam mógłby być sterem, okrętem i żeglarzem. Wszystko dlatego, ze odczuwa ogromną potrzebę wyrażania ekspresji i samego siebie "ja k.... muszę krzyczeć!"- mówi.

Hipnotyzyjąca cisza

Podobno na dwie godziny przed premierą wystraszył się Pan tego, co będzie za chwilę na scenie i zastanawiał się- Czy wyjść na scenę?
Byłem przerażony i miałem wątpliwości, zrodził się stres i świadomość odpowiedzialności, że będę na scenie sam i to z tak trudnym materiałem, tak bardzo niebezpiecznym. Bałem się, że nikt nie będzie chciał przez 1,5 godziny oglądać cierpienia człowieka w tak ciężkim klimacie.

Na sali była przerażająca cisza, brak jakiejkolwiek reakcji. Ludzie wbici w fotele, bali się klaskać w różnych miejscach spektaklu, aby nie przeszkadzać Panu w misternym budowaniu postaci i napięcia wokół niej...
Ta cisza mnie zahipnotyzowała. Czułem odpowiedzialność za to, co w tym momencie dzieje się z ludźmi. Poczułem, że jestem gospodarzem wieczoru.

Jak ma się ta rola do tej z serialu "Pensjonat pod Różą"?
To dwa różne światy. W tym serialu gram zupełnie inną rolę, towarzyszą mi inne emocje. czuję zupełnie inny ciężar gatunkowy.


*Bohdan Gadomski, 12 grudnia 2005