"Na dobrej drodze"

Michał Lenarciński: W sobotę i niedzielę zobaczymy cię na scenie Teatru imienia Jaracza jako Wacława Niżyńskiego, w monodramie "Niżyński", na podstawie "Dzienników" wielkiego tancerza. Idea spektaklu zrodziła się z twojego zainteresowania tym środkiem wyrazu? Jesteś wszak wykształconym tancerzem.
Kamil Maćkowiak: Nie było moją ambicją realizowanie monodramu, choć z wielu powodów jest to wygodna forma teatralna: najłatwiej jest "skrzyknąć" do pracy samego siebie. "Niżyński" nie wziął się z prostej fascynacji tańcem, raczej z wrażenia, jakie wywarł na mnie film Paula Coxa, dzięki któremu później poznałem "Dzienniki". Nie miałem wątpliwości, że muszę to zrobić na scenie, choć nie wątpiłem też, że nie mogę mierzyć się z legendą. To byłoby samobójcze albo megalomańskie, a poza tym nikt dziś nie wie, jak tańczył Niżyński. Może moje baletowe wykształcenie pomogło mi jedynie zrozumieć niektóre rzeczy. Ostatecznie o "Niżyńskim" zdecydował ładunek emocjonalny, jaki tkwi w jego "Dziennikach".

Skąd pomysł, by po skończeniu szkoły baletowej zamiast tańczyć zdawać do szkoły aktorskiej?
Może zabrzmi to infantylnie, ale w szóstej, siódmej klasie szkoły baletowej (to odpowiednik drugiej klasy liceum), zacząłem fascynować się osobowością Heleny Modrzejewskiej. I choć już wówczas występowałem na scenie Opery Bałtyckiej, coraz częściej dostrzegałem, że taniec to- w moim przypadku- nie wszystko. Ostatecznie tuż przed końcem szkoły stwierdziłem, że nie chcę żyć i pracować jak tancerz.

Wydział Aktorski łódzkiej "filmówki" okazał się właściwym miejscem, ale nie wystarczyło ci cierpliwości na samą naukę: na drugim roku zacząłeś grać w Teatrze imienia Jaracza.
Cierpliwości nie wystarczyło mi także na zrobienie dyplomu, ale mam wrażenie, że w końcu i to się uda. Rzeczywiście od trzeciego roku rozpocząłem indywidualny tok studiów, bym mógł pracować w teatrze. I dzięki Bogu. To nie herezja, ale bez względu na doskonałość szkoły, człowiek najlepiej uczy się grać w teatrze. Grając. Kiedy przyszedłem do teatru byłem na tyle naiwny, że nie myślałem o autocenzurze. Otworzyłem się, nauczyłem "wygrzebywać" emocje, aby póżniej nad nimi panować.

W teatrze jesteś już sześć sezonów i stałeś się aktorem, na którego kupuje się bilety. Masz tego świadomość?
Hm. Mam nadzieję, że nie dzieje się tak za sprawą serialu "Pensjonat Pod Różą", w którym gram, a dzięki przedstawieniom, w których występuję. Ja nie lubię chodzenia "na aktora", zawsze irytuje mnie powiedzenie "idę na Jandę", "idę na Zapasiewicza". Do teatru przychodzi się na przedstawienia.

Ale nie deprymuje cię, że ludzie przychodzą obejrzeć właśnie ciebie?
Po pierwsze o tym nie myślę, a jeśli tak jest rzeczywiście, to tylko może pomagać mi w pracy.

A plany masz?
Chciałbym teraz zrobić coś więcej, coś autorskiego. Nie lubię tego słowa, ale ono chyba oddaje najlepiej to, co czuję. Mając etat, ciesząc się, że w teatrze dyrektor artystyczny i reżyserzy czuwają nad moim rozwojem, marzę, by dokonać czegoś poza teatrem.

Myślisz o graniu z młodymi, o młodych, dla młodych? A okazja czerpania od doświadczonych, znakomitych kolegów aktorów?
Nie myślę o graniu w "getcie" młodych. Takie przedsięwzięcia zwykle noszą znamiona "off'u", a ja do takiej pracy nie nadaję się. Jeśli teraz powstałby taki projekt, to wyłącznie dlatego, że- jak sądzę- trudno by mi było dziś odważyć się na taki rodzaj bezczelności, by cokolwiek narzucać lub sugerować doświadczonym kolegom. Do takich konfrontacji dochodzi w standardowym trybie pracy teatralnej, co wcale nie znaczy, że nie marzę , by zetknąć się przy takiej "osobnej" pracy z kilkoma artystami z naszego teatru. Podpatrywanie mistrzów jest najfantastyczniejsze z perspektywy sceny, nie widowni.

Brakuje ci twórczej pracy i kombinowania?
Tak to czuję.

Nie boisz się popełniania błędów?
Boję, ale przecież na błędach uczymy się najwięcej. A poza tym kiedy mam- jak powiedziałeś- tworzyć i kombinować? Mam 26 lat i co? Za wcześnie? Za parę lat mogę już nie mieć tej odwagi, takich możliwości. Poza tym sądzę, że nie ma wieku, w którym nie można decydować się na cokolwiek.

Grasz w serialu "Pensjonat Pod Różą", ale nie zagrałeś jeszcze w filmie kinowym. Widzisz tam siebie?
Marzyłbym, żeby siebie zobaczyć. Nie lubię jednak sytuacji castingu, gdzie trzeba w trzy minuty udowodnić coś, na co w teatrze pracuje się podczas kilku tygodni prób. A propozycja bezwarunkowa i poza konkursowa jeszcze nie przyszła. Chciałbym zagrać w filmie także dlatego, żeby zrobić coś, co się kończy trwałym efektem. Bo w teatrze właściwie nigdy rola nie jest skończona.

Jesteś szczęśliwym Maćkowiakiem?
Na dobrej drodze.


*Dodatek Bywalec, 13 stycznia 2006