"Życie ekstremalnie... bezpieczne"

Od 10. roku życia gdańska szkoła baletowa i atrakcyjne propozycje po jej skończeniu. Już od drugiego roku studiów w PWSFTviT praca w łódzkim Teatrze im. Stefana Jaracza i wysokie aktorskie notowania. Kolejne serialowe wcielenia- w "Pensjonacie pod Różą", "Oficerach", "Kryminalnych"- pomnażają popularność. A teraz debiut w głównej roli w "Korowodzie". Niespełna 28- letni artysta Kamil Maćkowiak może mówić o świetnym zawodowym bilansie.

Renata Sas: Na ekranie telewizyjnym zaczęło się od urody. Zjawił się pan w "Sprawie na dziś" jako kandydat w konkursie na mistera regionu.
Kamil Maćkowiak: Mój wygląd nie jest ani tak egzotyczny, ani tak interesujący, żeby miał nadzwyczajne znaczenie, choć w zawodzie aktorskim hipokryzją byłoby go nie doceniać. Wierzę, że mam znacznie więcej do zaoferowania. Wtedy już grałem w "Pensjonacie pod Różą". Casting do tej roli był pierwszym, z którego nie uciekłem.

Przecież castingi do podstawa aktorskiej egzystencji!
Reżyserzy szukają określonych typów postaci, a nie aktora, którego można poprowadzić i obsadzić wbrew pierwszemu wrażeniu. W dwie minuty muszę coś udowodnić. Ja przeciw temu się buntuję.

Ale serialowa spirala zaczęła się nakręcać. Po "Oficerach" stał się pan czwartym "Kryminalnym".
Będąc tam prokuratorem właśnie mam przejść przeszkolenie policyjne. To fajny, dynamiczny serial. jako aktor przeszkolenie policyjne przeszedłem przy "Oficerach"- głównie podstawy dotyczące używania broni. Sceptycznie podchodzę do myśli o serialu, w którym, jak w "Pensjonacie", miałbym grać trzy lata, ale na razie nie ma nawet roku, odkąd jestem w kryminalnych."

Praca na planie wymaga kondycji fizycznej, a czy przydaje się sprawność tancerza?
Sprawność tancerza klasycznego to problem dla aktora. Wiele trzeba się oduczyć. No, chyba że pojawi się taka rola jak Niżyński, którą zresztą sam sobie stworzyłem. Dla mnie przygotowanie baletowe okazało się ogromnym atutem.

"Niżyński", rewelacyjny monodram, obsypany nagrodami (m. in. w Sankt Petersburgu), zapraszany za granicę, dowodzi, że baletowa i aktorska sprawność rewelacyjnie się dopełniają.
Postać tego wymaga. "Niżyński" to zadanie bardzo obciążające psychicznie i ogromna satysfakcja. Monodram to wielki stres i dorównująca mu radość.

Zawód tancerza trwa krótko. Po szkole wszyscy chcą natychmiast tańczyć, a pan postanowił zmienić profesję.
Zawalił mi się świat, gdy odrzuciełem propozycje baletowe, a do Akademii Teatralnej w Warszawie się nie dostałem. Rok do następnego egzaminu był lekcją pokory. Przerażonym rodzicom mówiłem konsekwentnie, że chcę być aktorem i że mi się uda. Do Łodzi dostałem się na pierwszym miejscu.

Teraz jest pan na topie i wciąż do przodu...
...przeżywam kryzys zawodowy. Coś się kończy. Jeszcze nie wiem, co. Jako aktor potrzebuję bardzo dużo niezależności. Oprócz propozycji, castingów, chciałbym mieć rodzaj swobody, która jest w tym momencie niemożliwa. Stawiam sobie wiele pytań- od podstawowych: czym jest dla mnie szczęście, na jak długo ono umiejscawia się w zawodzie. To się trochę wiąże ze sprawami oczekiwań producentów i gustów widowni. Dziś sukcesem jest udział w programie rozrywkowym.

Wieść niesie, że odmówił pan- i to dwukrotnie- występu w najpopularniejszym- w "Tańcu z gwiazdami".
Nie chcę o tym mówić. Taki rodzaj spektaklu, jak "Niżyński", wyraża to, co myślę o aktorstwie, czego szukam. Gdzie tu miejsce na "Taniec z gwiazdami"? Tańczyć umiem. Jeśli idzie o taniec towarzyski, nie bardzo mam ochotę, żeby się nauczyć. Pieniędzy wystarczy mi tyle, ile mam. Dla popularności? Absolutnie nie.

Nie ma pana w kręgu lanserów brylujących w kronikach towarzyskich, ujeżdżających super auta i prężących się w markowych ciuchach.
Ja nawet nie mam prawa jazdy. Bankietów unikam jak ognia. Źle się czuję w dużej grupie obcych ludzi.

Ale ma pan szczęście w dużej grupie młodych aktorów być dostrzegany przez znaczące i bardzo wymagające osoby. Do teatru trafił pan zaproszony przez swojego profesora Waldemara Zawodzińskiego. Teraz w kinie debiutuje pan w "Korowodzie" zaproszony przez rektora Jerzego Stuhra.
Na pierwsze zdjęcia próbne nie przyjechałem. Z drugich już imiennie zaproszony nie uciekłem. Było spotkanie z reżyserem, rozmowa, próba, jasno określone intencje. Film jest bardzo bezpieczną pracą- zawsze może być dubel. W teatrze są role, z których ja wyrastam.

"Korowód" opowiada o współczesnych studentach i ich rodzicach- o ludziach, których dzieli historia i emocjonalna wrażliwość. Bartek, którego pan gra, pisze prace magisterskie za pieniądze i kłamie jak z nut.
Postać ciekawa, ale cały czas pytałem reżysera, czy ja coś gram, bo tylko chodzę, mówię i nie mam ekstremalnych emocji, w których, jak się okazuje, czuję się pewniej. Dzięki panu Stuhrowi uwierzyłem, że małe sprawy, małe emocje, przed kamerą mają zupełnie inną siłę.

Żyje pan szybko, pracy ma pan dużo. To dobrze?
Wiele osób eksponuje zagonienie. Ja nie jestem pracoholikiem. Zresztą to by była choroba. Wystarcza mi czasu na wszystko. Także na podróże. Z przyjaciółką spędziłem dwa tygodnie na Sycylii. Włochy mnie zachwyciły. Rok temu byłem w Turcji, potem w Paryżu, w Hamburgu.

Kiedy czuje się pan naprawdę szczęśliwy?
Kiedy jestem bezpieczny. Potrzeba mi harmonii, cenię spokój. Gdyby w moim życiu nie było tej artystycznej strony, to byłbym zwyczajnym mieszczuchem- pomidory na rynku, dom, w niedzielę rosół u teściowej.

A wracając do realiów?
Prawie do końca miesiąca będę na planie "Kryminalnych". Na pewno zrobię drugi monodram.

Zatem życzę panu emocjonującej, harmonijnej pracy i bezpiecznej drogi przez życie.


*PILOT TV, 28 września 2007