"Wulgaryzmy też są poezją"

"Zszywanie"- premiera Teatru im. Jaracza.
Maćkowiak i Cynke na rękach Bogajewskiej.


Czy po obejrzeniu "Zszywania" można popaść w euforię? Czy Katarzyna Cynke i Kamil Maćkowiak uwodzą widzów? Czy Małgorzata Bogajewska, która wyreżyserowała spektakl w Teatrze im. Jaracza w Łodzi, popełniła arcydzieło?

Łódzki "Jaracz" zainaugurował sezon sztuką szkockiego dramaturga i reżysera Anthony'ego Neilsona i tym samym poprzeczkę na kolejne miesiące umieścił bardzo wysoko. Tym bardziej jest to wartościowe, że sztuka wybitna nie jest, natomiast jej realizacja jak najbardziej. Małgorzata Bogajewska z tekstu utrzymanego w przemijającej właściwie stylistyce brutalistów z pod "znaku" Sary Kane i Marka Ravenhilla, epatującego mocnymi scenami, wspartymi nieskończonością wulgarzymów, stworzyła poetyckie przedstawienie o wielkiej miłości i delikatności uczuć.

Abby i Stu poznajemy w chwilii, gdy spodziewają się dziecka. Pragnienie stabilizacji i lęk przed odpowiedzialnością podpowiadają decyzję decyzję o przyszłości ciąży. Jednak nic nie jest oczywiste, bo tych dwoje ludzi, bezgranicznie w sobie zakochanych, jednocześnie nie potrafi sobie zaufać. Miłość, która powinna być fundamentem związku, chwieje się lada podmuchu. Brak pewności co do partnera popycha ich do prowadzenia ze sobą przedziwnej gry, wynaturzonej, pełnej prowokacji, chwilami wymykającej się spod kontroli. Abby upokarza Stu, żądając pieniędzy za seks, on za to, poniża ją każdym słowem i zachowaniem. Relacja klient- kurwa w ostrym, wulgarnym wydaniu ma być nieprawdopodobnym sprawdzianem miłości (a do tego wzrusza!). Bo Abby i Stu nie ufają sobie tak dalece, że nawet zaczynają wątpić w miłość. Jednak w każdym ich zachowaniu jest ona silnie obecna, każda sytuacja zaświadcza o bólu, jaki sprawiają uczucia. Kochają się szaleńczo, gotowi do złożenia najbardziej nieobliczalnej ofiary, okaleczają się psychicznie i fizycznie. Bo brak zaufania może zniszczyć wszystko. A niedojrzałość, emocjonalne rozchwianie, tylko w tym pomogą.

Małgorzata Bpgajewska z oryginalnego, ale wcale nie takiego dobrego tekstu Neilsona, wykreowała love story na początek XXXI wieku. Mocne, chwilami grubiańskie sceny dramatu, zamieniła w jakby odrealnione, poetyckie sytuacje. Naszpikowanym przekleństwami językiem Cynke i Maćkowiak posługują się z wdziękiem; nawet najbardziej dosadne porównania (np. waginy z ustami) brzmią w wykonaniu Kasi Cynke niewinnie i jak najbardziej oczywiście. Bo Bogajewskiej nie chodzi o szokowanie zachowaniami, o samą zmysłowość, a o pokazanie konsekwencji eskalacji uczuć. Tych najlepszych i najbardziej popapranych. By osiągnąć cel, prowadzi swych aktorów na niewidzialnej smyczy samoograniczeń. Małgorzatę Bogajewską musiał przy tym wieść niezwykły siódmy zmysł (bo sama wrażliwość i inteligencja, które zresztą reżyserka w swej realizacji manifestuje, to jeszcze mało): jej koncepcja wywindowała całość w rejony teatralnej magii.

Popis znakomitego aktorstwa: doskonałej harmonii, absolutnego słuchu, rzemieślniczej sprawności i wyczucia prawdy dali oboje występujący. Widać, że Cynke i Maćkowiak zaufali Bogajewskiej i z zamkniętmi oczami skoczyli w przepaść. Gdzie zresztą stała Bogajewska i łapała ich na ręce. Była to, jak się okazało, przepaść sukcesu.

W budowaniu jakże pięknej metafory pomogła Bogajewskiej bardzo dobra scenografia Macieja Chojnackiego i muzyka, którą oprawił spektakl Rafał Kowalczyk.

Nowy, jubileuszowy sezon, ("Jaracz" obchodzi 120-lecie) teatr otworzył, stosując się do recepty na dobry film Alfreda Hitchcocka: na początku trzęsienie ziemi, a później napięcie musi systematycznie rosnąć. Trzymam kciuki.

*Polska Dziennik Łódzki

*Michał Lenarciński, 15 września 2008