"Groźny wypadek aktora"

w Teatrze im. Jaracza podczas spektaklu zerwała się metalowa linka. Aktor Kamil Maćkowiak mógł nawet skręcić kark podczas wykonywania ekwilibrystycznych ewolucji.

Monodram "Niżyński", opowiadający o losach wybitnego tancerza i choreografa Wacława Niżyńskiego, był pokazywany w sobotę po raz dziewiąty. Kamil Maćkowiak często korzysta z baletowego drążka, który jest umieszczony wzdłuż sceny. Aktor skończył szkołe baletową. Dlatego pozwala sobie na wiele wyszukanych figur. Wskakuje na drążek, wiesza się na nim. Tuż przed końcem sobotniego spektaklu aktor miał, jak zwykle, złapać nogami metalowy pręt i zwiesić się głową w dół. Tuż przed samym skokiem chwycił drążek ręką, a wtedy jedna z linek puściła. Pręt z jednej strony zjechał w dół i teraz już nie wisiał równolegle do sceny. Gdyby aktor go nie złapał przed skokiem, na pewno spadłby z drążkiem na scenę i poważnie uszkodził kręgosłup. Do końca spektaklu Kamil Maćkowiak nie korzystał już z drążka.
Publiczność nic nie zauważyła, ale za kulisami do końca spektaklu było bardzo nerwowo. -Jestem w szoku. Bez komentarza- powiedział jedynie aktor po spektaklu. Nie chciał rozmawiać o szczegółach. Gdyby linka puściła w połowie przedstawienia, trzeba by je przerwać.
Scenografię do spektaklu zaprojektował Waldemar Zawodziński, dyrektor artystyczny Teatru Jaracza. Po sobotnim zdarzeniu zdecydował, że niedzielny spektakl zostanie odwołany, chociaż sprzedano komplet biletów. -Puściła linka, bo była nie dokręcona- wyjaśnia przyczynę zdarzenia Wojciech Nowicki, naczelny Jaracza.- Zawinił człowiek i wyciągniemy konsekwencje.
W poniedziałek umocowanie drążka i jego zabezpieczenia sprawdzą eksperci z Politechniki Łódzkiej. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, jeszcze przed premierą aktor prosił o szczególne zabezpieczenie metalowego pręta. Wtedy zapewniano go, że nie ma mowy o wypadku. -Zrobimy wszystko, żeby być pewnym na dwieście procent- zapowiada Nowicki.
W łódzkim Teatrze Nowym w spektaklu "Mistrz i Małgorzata" aktorzy podwieszeni na linach "fruną" nad widownią i zjeżdżają znad sceny głowami w dół. -Nie drżę na każdym przedstawieniu, że coś się stanie. Mam zaufanie do fachowców wynajętych przez teatr- mówi Andrzej Maria Marczewski, reżyser "Mistrza...". -Za zabezpieczenia odpowiadają profesjonalni alpiniści, choć wiadomo, że na sto procent nie można być pewnym. Dlatego zawsze najpierw sam zjeżdżam na linie, zanim to komuś zaproponuję. Oczywiście część aktorów odmawia udziału w takich zadaniach i ich rozumiem


*Krzysztof Kowalewicz, 13 marca 2006